Dziś na
tapecie krem do twarzy na noc
L'oreal Nutri Gold.
Jako że mam cerę mieszaną
jestem posiadaczką lżejszej wersji Light&Silky. Rozmach, z jakim firma
wprowadziła kosmetyk na polski rynek, wywołał u mnie przekonanie, że to dobrej
jakości produkt, którym koncern chce się pochwalić.
Byłam bardzo zadowolona, aż
do rana, kiedy to zobaczyłam, co stało się z moją skórą...
Ale po kolei.
Pierwszy
rzut oka i jestem w nim zakochana :)
Piękne opakowanie przywodzi na myśl
luksus...
Zapach- jak dla mnie wspaniały- intensywny, ale przyjemny.
Konsystencja- marzenie... "Puszyste masło" , jednak bardzo wydajne -
już niewielka ilość wystarcza, by pokryć całą buźkę. Rozprowadza się gładko i
szybko się wchłania, nie pozostawiając tłustego filmu.
Gorzej jest,
jeśli chodzi o działanie.
Producent obiecuje "natychmiastowe nawilżenie i
intensywne odżywienie".
Niestety rano budzę się ze skórą przesuszoną i
nieprzyjemnie ściągniętą...
Nałożenie podkładu na ten suchy wiórek graniczy z cudem...
Ani śladu po kremie, który nałożyłam wieczorem.
Moja cera wygląda i
"czuje" się gorzej niż wtedy, gdy nie zastosuję kremu. Ponoć
regularne stosowanie przez 4 tygodnie pozwala zredukować uczucie suchości aż o
90%.
Być może, jednak ja zarzucam stosowanie preparatu już po jednej nocy.
Szczerze
mówiąc, jestem zdziwiona takim obrotem sprawy. Widziałam wiele pozytywnych
opinii na jego temat, a i koncepcja włożenia takiego "bubla" w tak
piękne opakowanie wydaje mi się nie do pomyślenia. Ale cóż, chyba muszę
pogodzić się z faktem, że na jeden przecudowny produkt L'oreal przypada jeden
cudowny trochę mniej...
Do napisania,
D&D